Po raz kolejny śni mi się Wrocław. W moim śnie jest miastem mrocznym, zagmatwanym, kryjącym w sobie jakieś ponure tajemnice: zombie w piwnicach, duchy na strychach, czyste zło w rurach kanalizacyjnych, a ja zjawiam się tam na zaproszenie znajomego. Mieszka on na dziewiątym piętrze dziwnego tworu będącego połączeniem kamienicy i wieżowca. Siedzimy, gadamy, potem ja wychodzę na chwilę do kiosku czy do sklepu. Jest lato, zmierzcha. Pod klatką zaczepia mnie jakiś dresik, jest trochę pijany, rzuca sprośne teksty. Każę mu spadać, a on chyba próbuje mnie przed czymś ostrzec, ale nie wiem, przed czym, gdyż jego dresiarskie słownictwo jest zbyt ograniczone. Wchodzę do klatki, wsiadam do starej skrzypiącej windy, naciskam dziewiątkę. Winda jedzie w górę, a potem skręca. W końcu zatrzymuje się. Klatka schodowa wygląda jakoś inaczej, lecz to przecież obce miejsce, nowe, może źle coś zapamiętałam. Naciskam klamkę drzwi do mieszkania, które wydaje mi tym właściwym, ale rzecz jasna jest to zupełnie inne mieszkanie: inny rozkład, wystrój, nawet wysokość. Odbywają się tam tajne komplety — od razu wiem, jestem pewna tą oniryczną pewnością, że to właśnie one, a nie na przykład normalne korepetycje. Młodzi ludzie siedzą na podłodze i kanapie, wśród nich nauczycielka, też młoda, coś im tłumaczy. Światło jest przygaszone, okna zasłonięte. Pytam, o co chodzi z tą windą, a ona opowiada mi coś o czarnej magii, energii miejsca, wyjaśnia ten cały wrocławski mrok, ale nic z tego nie jestem w stanie zapamiętać. Najważniejsze z całego tego wywodu wydaje mi się to, że jestem tylko w sąsiednim budynku, nie w sąsiednim wymiarze. Dziękuję, żegnam się, wracam do mieszkania znajomego. Potem się budzę. To nie był koszmar. Cała ta aura niesamowitości i mroku nie robiła na mnie szczególnego wrażenia, nie bałam się, zupełnie jakbym uczestnicząc w wydarzeniach jednocześnie oglądała je przez szybę.Czytaj dalej »
Miesiąc: Styczeń 2015
Poranek
Dzwoni budzik, raz, drugi, piąty, w końcu wstajesz. Za oknem ciemno i zimno. Bierzesz prysznic, ubierasz się, jesz śniadanie, wypalasz papierosa. Tymczasem robi się jasno. Jasnoszaro. Wkładasz buty, płaszcz, czapkę, szalik, bierzesz torbę, wychodzisz na przystanek. Wdeptujesz w kałużę, w jakieś błoto pośniegowe czy inny syf, masz mokro w bucie. Tramwaj się spóźnia, choć jesteś tylko trzy przystanki od pętli, a gdy przyjeżdża, pełen jest zaspanych ludzi, wtulonych w kołnierze okryć wierzchnich jak w poduszki, niemrawych, ziewających. Stajesz gdzieś i gapisz się tępo przed siebie, wszystko jedno, czy jest tam okno, czy może czyjeś plecy. Jeśli masz to niewymowne szczęście posiadać bilet okresowy, bo jeśli nie, szturmujesz najpierw automat biletowy, a potem kasownik. Na Mogilskim przesiadka, biegniesz, żeby złapać czwórkę. Nadaremno, ona odjeżdża ci sprzed nosa. Czekasz. Patrzysz na ludzi. Dzieci i młodzież jadą do szkoły, osoby w wieku produkcyjnym do pracy, emeryci do swoich emeryckich spraw. Na ich miejscu pospałabyś dłużej i emeryckie sprawy załatwiła później, ale co ty tam wiesz. Coś w końcu przyjeżdża, wpychasz się, bo nie ma dla ciebie już miejsca, jedziesz dalej. Wysiadasz, przechodzisz przez przejście dla pieszych, idąc chodnikiem wypalasz jeszcze jednego papierosa. U celu gasisz go w popielniczce przed wejściem. Pora zacząć kolejny produktywny dzień.
Czasem nawet i za tym tęsknię.
„Ślepnąc od świateł”, trawiąc makowiec

Od razu zaznaczam, że to nie jest recenzja, tylko jedna wielka dygresja. Jak z Wikipedią, wchodzi człowiek sprawdzić jakiś drobny fakt dotyczący dajmy na to — że pozwolę sobie na autoplagiat z komcia na fejsie — braci Strugackich, a dwie godziny później okazuje się, że z wypiekami na twarzy czyta o chorobach bydła domowego. Mój umysł nie jest dziś tej nocy szczególnie zdyscyplinowany.
Rzecz dzieje się w okolicach świąt Bożego Najedzenia. „Ślepnąc od świateł” Jakuba Żulczyka czytam chciwie i chyba nieuważnie, siedząc nocą w kuchni, paląc papierosy i nie śpiąc. Mam urlop i nie muszę następnego dnia meldować się na stanowisku wydajnej pracy o godzinie mniej-więcej ósmej trzydzieści. Ale gdybym nie miała, gdybym wiedziała, że oto uciekają mi cenne godziny snu i nie zdążę się zregenerować przed następną rundą walki z błędami tłumaczy, pewnie też bym siedziała, bo to wciągająca lektura.Czytaj dalej »
Nowy post na nowy rok

Podsumowania nie będzie, choć nie powiem, żeby tak znowu całkiem nic się w 2014 nie wydarzyło. Postanowień też miało nie być, bo wiecie, co sądzę o wyznaczaniu sobie celów dla samego wyznaczania, ale jedno zrobiło się samo. Leje mi się otóż woda spod pralki. W związku z tym postanawiam niniejszym wezwać fachowca.