Przeczytane w lipcu

Van Veeteren wśród książek. Źródło http://www.gotland.net/bo-leva/arkiv/trailers-for-de-gotlandska-van-veeteren-filmerna. Fot.: Fredrik Hjerling

Właściwie powinnam być już na urlopie i radośnie zaczynać odhaczanie książek z tego posta. Ale wskutek licznych zmian decyzji równie licznych osób wyjeżdżam dopiero za dwa tygodnie, w miejsce oddalone o trzy tysiące kilometrów od pierwotnego celu podróży, a w dodatku do hotelu zamiast pod namiot. Siedzę zatem teraz w domu i z kronikarskiego obowiązku zdaję comiesięczny raport czytelniczy:

  1. Ku swemu zaskoczeniu dokończyłam w końcu „Ziemię obiecaną”. Nawet mi się podobała, choć — być może w konsekwencji rozciągnięcia lektury w czasie — nieco gubiłam się w natłoku bohaterów. Drażniły mnie też wątki romansowe: tu bawełny, geszefty, dola robotników, tyle ciekawych rzeczy, a oni się przez pięć stron całują… Chyba się za bardzo wczułam w Borowieckiego (którego jako bohatera nie lubię), bo on też tym elementem swojego życia był przeważnie zirytowany.
  2. Dokończyłam też serię o komisarzu Van Veeterenie Nessera, czytając w końcu dwa pierwsze tomy: „Nieszczelną sieć” i
  3. „Punkt Borkmanna”, w którym to dowiadujemy się, jak mniej-więcej wygląda rzeczony komisarz. Jego imię nadal jednak nie pada. Trudno, nie każdy bohater literacki musi mieć imię. Przy okazji polecam ciekawy, choć niewyczerpujący tematu, artykuł na temat nazw własnych w powieściach z tej serii.
  4. Zakończywszy śledzenie poczynań Van Veeterena, wzięłam się za innego detektywa stworzonego przez Håkana Nessera: Gunnara Barbarottiego. Ten cykl miałam już czytac chronologicznie, ale moje gapiostwo pokrzyżowało mi plany, omyłkowo bowiem zaczęłam czytać „Drugie życie pana Roosa”. Jest to powieść o tyle nietypowa dla gatunku, że na jakikolwiek wątek kryminalny trzeba czekać przez połowę jej objętości. Niemniej polecam.
  5. Ostatnia przeczytana przeze mnie w lipcu książka to również kryminał. Pewien znajomy zapytał mnie kiedyś, czy mi się to nie nudzi i czy nie przeszkadzają mi schematy fabularne. Otóż nie, nie przeszkadzają mi ani w literaturze, ani w serialach, choć czterdziestodwuminutowe procedurale mamy już z moim partnerem przerobione tak dokładnie, że po pierwszych ośmiu minutach wiemy wszystko. W przypadku „Tajemnicy domu Helclów” Jacka Dehnela i Piotra Tarczyńskiego nie da się jednak — przez wzgląd na jej budowę — rzeczonego wszystkiego wiedzieć. Tym lepiej. Powieść ta podobała mi się ogromnie nie tylko z uwagi na intrygę kryminalną, lecz także na opis Krakowa końca XIX wieku. Co więcej, moja mama zadzwoniła do mnie z wczasów z pytaniem, czy to ja ją napisałam (true story). Niniejszym dementuję. Nigdy nie napisałam żadnej powieści, a sądząc po odnalezionych niedawno fragmentach takowej, tworzonej w czasach licealnych i nigdy nieskończonej, to raczej dobrze.

Jak widać, lipiec był raczej skromny i monotematyczny. Podejrzewam, że sierpień będzie bardziej czytelniczo owocny, nie mogę jednak obiecać większego zróżnicowania.

Dodaj komentarz