Kuszenie pięćdziesiątki

Przynętę na tramwaje warzyło się z mgły (jak wszystko inne), smaru, miodku tureckiego od umrzyków, czarnej wody z kałuży, kleju i szczmuchu. Najważniejszy był szczmuch. Robił go Aptekarz i sprzedawał w małych buteleczkach z zielonego szkła, w proszku lub w roztworze. Tramwaje przepadały za szczmuchem i za miodkiem tureckim.

Płaski, Nabity i Ten Który Wciąż Jeszcze Pozostawał Człowiekiem stali wokół kotła. Ciemny gęsty płyn zabulgotał cicho. Nabity zamieszał chochlą.
— Złe bąble. Za małe. — powiedział.
— Pogotujemy jeszcze, — odparł Płaski — to się zrobią dobre.
— A skąd ty wiesz, Płaski, kiedy bąble są dobre? — zapytał Ten Który Wciąż Jeszcze Pozostawał Człowiekiem — Przecież mówiłeś, że nie łapiesz.
— A na co mi tramwaj, którym nie odjadę? Na nic. To nie łapię. Ale łapałem kiedyś, jak mi się jeszcze wydawało, że mogę odjechać.
— Jemu się za długo wydawało — wtrącił Nabity — Już się mglił, już zapominał, a jeszcze mówił, że wróci. Za późno się zdecydował. Bo on tu przyszedł specjalnie, na wycieczkę przyjechał. To mu się przedłużyła, hehe. A ty, Człowiek, pamiętasz?
— Pamiętam.
— To powiedz. Nie będziemy na darmo gotowali.
— Krzysztof Mazur, student, urodzony czwartego września 1995 roku w Rzeszowie, syn Małgorzaty i Andrzeja.
— Bo widzisz, Płaski dopiero jak tu wracał, to sobie przypomniał.
— Umrzyki mi przypomniały. Józef Tracz, syn Stanisława i Jadwigi, mąż Wandy, urodzony… No sam widzisz, to się zapomina. Ale dla ciebie jest szansa, nie zamgliłeś się jeszcze. No i raz w końcu będzie jakiś pożytek z tramwaju…
— Jakby ci nie wystarczyło, że się nadotykamy, nawdychamy świata. — zaoponował Nabity.
— A na co to komu? Nie lepiej się zemglić do reszty? Ja tobym się zemglił, zapomniał całkiem, skoro i tak już nie ma powrotu.
Ciecz zabulgotała gwałtownie.
— Dobre bąble — ocenił Nabity. Razem z Płaskim chwycili kocioł i zdjęli go z ognia. — Teraz niech przestygnie i można smarować.

Ten Który Wciąż Jeszcze Pozostawał Człowiekiem uśmiechnął się z wdzięcznością. Uklepał sobie trochę mgły i usiadł na niej wygodnie. Praktyczna rzecz taka mgła. Mimo to nie chciał zamieszkać w jej świecie, nie chciał stać się taki, jak Nabity i Płaski. Chciał nadal mieć swoją twarz, zawsze taką samą, a nie rysy zmieniające się bez ustanku i bez przyczyny. Chciał mieć swoje ciało, może trochę zbyt mało wysportowane, ale przynajmniej pozostające w jednym kształcie. Miał szczęście, że od razu, gdy obudził się w tym świecie (a nie pamiętał, jak do tego doszło. Pił z chłopakami z prawa, co zawsze jest ryzykownym pomysłem, poszedł do nocnego po więcej wódki i chyba nie mógł go znaleźć. Dalszych wydarzeń nie mógł mimo szczerych chęci przywołać.), spotkał Płaskiego i Nabitego. Powinien był ich się przestraszyć, ale był pijany, więc jakoś nie przyszło mu to do głowy. Gdyby trafił na całkiem, jak oni to określali, zemglonych, mogłoby się to skończyć źle. Zemgleni wyssaliby z niego wszystko, co przynależało do jego świata, czyli wszystko w ogóle, bo działało to na nich jak szczmuch na tramwaje. Uwielbiali to, choć nie pamiętali dlaczego. Płaski mówił, że dla zemglonych świat mgły nie wygląda tak, jak dla Tego Który Wciąż Jeszcze Pozostawał Człowiekiem, czy nawet dla niego i Nabitego. Nie muszą nakładać na mgłę obrazów z prawdziwego świata (którego rzecz jasna nie nazywają prawdziwym), widzą jakby esencję tego, czym mgła w danej formie jest, do czego służy: mgła-schronienie, mgła-jedzenie, dobra mgła, zła mgła. Rozpoznają też to, co mgłą nie jest: tramwaje, ludzi (którzy trafiają tu rzadko i nie pozostają ludźmi zbyt długo), umrzyków i koty.

Płaski i Nabity nie mogliby istnieć bez mgły, bo taka była jej natura. Wnikała w człowieka i zaczynała go zmieniać, mgliła go, a to, co zemglone, potrzebuje mgły. Ten Który Wciąż Jeszcze Pozostawał Człowiekiem (nie mógł tu być Krzyśkiem, bo mgła mogła zepsuć mu imię i potem, gdyby wrócił, już by go nie miał) miał spore szanse, by tego losu uniknąć. Musiał się tylko jak najszybciej stąd wydostać. Najłatwiej było tramwajem, te bowiem często przenikały między światami, tak po prostu. Problem polegał na tym, że należało tramwaj zatrzymać, sprawić, by wpuścił go do środka. Najlepiej jakiś nowy skład, taki, który nie nauczył się jeszcze, że dobro pasażerów ważniejsze jest od szczmuchu i miodku tureckiego, który jeszcze nie wiedział, że i dla maszyny nie jest bezpiecznie zbyt długo przebywać wśród mgły.

***

Kiedy przynęta ostygła, posmarowali nią tory. Nabity i Płaski długo chodzili jeszcze w kółko i mówili do mgły. Aptekarz też przybył ze swoją apteką, chciał wszystko obserwować. Nadciągali inni, mniej i bardziej zemgleni. Wszyscy chcieli dotknąć tramwaju, nasycić się oparami jego świata. Tymczasem jednak pozostawali ukryci we mgle, żeby go nie spłoszyć.

Tramwaj nadjechał w końcu. Sunął powoli, zlizując przynętę. Z mgły, tej, do której wcześniej długo przemawiano, uformował się przystanek. Ten Który Wciąż Jeszcze Pozostawał Człowiekiem ukrył się za nim. Wytłumaczyli mu, że nie będzie mógł wsiąść zwyczajnie, bo motorniczowie wiedzą to i owo. Wiedzą, ale nie rozumieją, dlatego wzięto by go za mglistego i nie wpuszczono.

Pojazd zatrzymał się. Łapczywie lizał przynętę. Jego drzwi otworzyły się, wysiadła jakaś młoda kobieta. Poruszała się niepewnie. Ze swej kabiny wyjrzała motornicza, zawołała coś do niej. Tamta odwróciła się, a następnie zachwiała, jakby miała upaść. Motornicza pospieszyła w jej stronę.

Ten Który Wciąż Jeszcze Pozostawał Człowiekiem wykorzystał ten moment, by wśliznąć się do środka tylnymi drzwiami. Było zupełnie pusto. „Zauważą mnie” — pomyślał, ale nie chciał przepuścić tej szansy. Skulił się między siedzeniami.

Gdy kobiety wróciły do tramwaju, nie dostrzegły go. Spokojnie rozmawiały z przodu. Ale pojazd nie ruszał. Dla mglistych to dobrze, nasycą się.

Nabity pękł pierwszy. Wszedł na przystanek jakby nigdy nic. Przyjrzał się tramwajowi. Cieszył nim oczy. Podszedł do przednich drzwi, nacisnął przycisk, zupełnie jakby był zwykłym pasażerem. Wiedział, że nie zostanie wpuszczony, lecz cóż z tego. Całym sobą chłonął opary tamtego świata. Za nim nadchodzili powoli inni. Tylko Aptekarz oddalił się gdzieś wraz ze swoją apteką. Nie uznawał takich podniet.

Nabity wycofał się, robiąc miejsce innym. Coraz więcej zamglonych napierało na tramwaj. Potracili rozsądek, chcieli się nachapać jak najwięcej, bo któż wie, kiedy następnym razem nadarzy się taka okazja. Miodek turecki od umrzyków był drogi, Aptekarz też nie rozdawał szczmuchu za darmo. Oblegali zatem pojazd, dobijali się do środka. To jednak z każdą chwilą zmniejszało szanse Tego Który Wciąż Jeszcze Pozostawał Człowiekiem na odjazd. Płaski i Nabity zaczynali się niepokoić.

— Trzeba go przegonić. — powiedział Płaski.
— Pobiją nas. Nie nażarli się.
— Trudno, poniosę ofiarę.
— Słodką ofiarę, co?
— A żebyś wiedział! — rzucił Płaski i ruszył w tłum. Był rzeczywiście płaski, z przodu szeroki, barczysty, z boku niewiele grubszy od kartki papieru. Z jakiegoś powodu to właśnie zrobiła z nim mgła. Przecisnął się więc bokiem do drzwi tramwaju, całym sobą przywarł do nich i oblizał je swym długim językiem. Rozkoszne ciepło przepełniło jego wnętrze. Tramwaj szarpnął się z bólu i uciekł. Na plecy Płaskiego posypały się razy.

***

Krzysiek, który znów mógł spokojnie być Krzyśkiem, obawiał się, że będzie jak w tych wszystkich baśniach: jego nie było kilka dni, a tu minęło sto lat. Ale nie, sprawdził datę i wszystko było w porządku. Współlokatorzy nie dziwili się nawet szczególnie jego nieobecności. Każdego czasem poniesie melanż.

A więc udało mu się, wrócił ze świata mgły bez strat własnych. Tak w każdym razie myślał, dopóki następnego dnia nie poczuł przemożnej ochoty, by zlizać resztki mgły ze swojego ubrania.

2 uwagi do wpisu “Kuszenie pięćdziesiątki

Dodaj komentarz