Jak lemur został szwagierką

IMG_6092Jak powszechnie wiadomo z Facebooka, mój brat wziął ślub, obdarzając mnie tym samym bratową. Miałam o tym napisać już wcześniej, ale nieoczekiwanie przyszło zlecenie, a mnie średnio wychodzi niebranie zleceń, jeśli już jakieś się objawi. To konkretne dotyczyło elementów interfejsu użytkownika. Jak ja nie lubię tłumaczeń softu, to ludzkie słowo nie opisze*, lecz zwyciężyła we mnie namiętność do kanapek z hajsem. Poza tym ślub brata to nie jest rzecz finansowo bezbolesna, zwłaszcza jak się człowiek uprze, żeby wyjątkowość okazji podkreślić wyjątkowym poziomem estetyki własnej.

Z tą estetyką to może nawet się udało, w każdym razie do momentu, w którym stopy spuchły mi tak, że nawet zabrane przezornie obuwie zamienne przysparzało mi cierpienia, w związku z czym paradowałam boso („Marto, ty jesteś naga” — skomentował pewien gość weselny, którego na potrzeby niniejszej notki możemy nazwać profesorem Silnym), gorzej było z zachowaniem powagi podczas ceremonii. Widok mojego brata Janusza, o którym wiele można powiedzieć, ale nie to, że jest religijny, zasiadającego przed samym ołtarzem i wykonującego wszystkie te czynności, które się w takiej sytuacji wykonuje, sprawił, że przez całą mszę powstrzymywałam chichot. Trzymałam się dzielnie, ale gdy usłyszałam „Mężu Januszu, przyjmij tę obrączkę…”, nie wytrzymałam i parsknęłam donośnie.

Gdybym w ogóle coś wtedy myślała, pomyślałabym zapewne tak: „Mój brat, młodszy w dodatku, co to pamiętam, jak nosił śpiochy i przyjętą obrączkę skłonny był wsadzić sobie w otwór gębowy, albo jak kilka lat później uciekł z domu babci przez okno do sklepu po słodycze, a potem się wydało, bo padał deszcz, a on zapomniał schować swoje mokre spodnie, albo jak chodził do gimnazjum i wkurzał się, gdy ośmielałam się sugerować, że teksty utworów punkowych mogą mieć coś tak lamerskiego jak podmiot liryczny… no więc ten osobnik ma teraz pełnić poważną funkcję męża Janusza?!”. Tak naprawdę wiem, że jest to człowiek odpowiedzialny i odnajdzie się w tej roli bez problemu, ale w owym momencie myślenie racjonalne było mi chyba obce. Może to z osobliwie objawiającego się wzruszenia.

Wesele było bardzo udane. Tańczyłam sporo, co zdarza mi się nadzwyczaj rzadko, ale skoro przećwiczyłam rzecz wcześniej, pląsając z przyodzianym w obuwie taneczne w postaci klapek Kubota ojcem po dużym pokoju, to nie mogło się przecież zmarnować. Brałam też udział we wszystkich** grach i zabawach, a nawet śpiewałam nieelegancką przyśpiewkę, którą w dodatku — zgodnie z obietnicą daną bratu — zainicjowałam.

Sami widzicie, co to wzruszenie robi z człowiekiem lemurem. Nie cofnie się taki przed niczym. Nawet, jak się okazuje, przed pisaniem notki po dwunastu godzinach nieprzerwanego tłumaczenia.

 

*No dobra, mogłabym spróbować je do tego zmusić, nie mogę nawet powiedzieć, że nie mam ochoty, ale to nie jest odpowiednie miejsce ani czas.

**Tzn. dwóch.

Dodaj komentarz