Uroki choroby wczoraj i dziś

DSC_0770Kiedyś chorowanie było lepsze. Miało się różne dolegliwości, ale przynajmniej nie szło się do szkoły, a potem dostawało się zwolnienie z wuefu na tydzień. Spało się jeszcze, gdy domownicy wychodzili z domu. Potem znajdowało się w kuchni kanapki nakryte talerzem, tabletki i letnią herbatę. Zjadało się to, siedząc w piżamie przed telewizorem. Boso, bo przez te kilka godzin nie było w okolicy nikogo, kto nakazałby ubrać pantofle. Później, nadal boso, marnotrawiło się czas. Po powrocie rodziców z pracy dostawało się burę za brak pantofli, kolejną porcję tabletek i termometr rtęciowy pod pachę. Czasem upuszczało się go lub strącało na ziemię, a srebrne kuleczki toczyły się po podłodze. Mama zbierała je w jedną dużą kulkę, zabraniając niestety udziału w tej fascynującej czynności. Jadło się też specjalne potrawy — galaretkę w przypadku anginy (najczęściej miało się właśnie anginę) i ryż z jabłkami w przypadku problemów żołądkowych.

To chyba zresztą ten szczególny, okazjonalny* charakter ryżu z jabłkami sprawia, że nie spoglądam na niego ze wstrętem. Zazwyczaj potrawy zawierające mleko, ryż i cukier omijam z daleka. Lecz choć ryż z jabłkami jest tu chlubnym wyjątkiem, nie mam cierpliwości do jego produkcji. Poza tym żadna to frajda robić sobie go samej. Tak jak frajdą nie jest już chorowanie. Nawet rtęci nie można sobie samej pozbierać, bo takich termometrów już nie sprzedają. Nie ma też, że pokażę mamie gardło, może pozwoli zostać w domu. Zamiast tego jest chłodna kalkulacja: czy wysmarkałam już cały mózg, czy też może zostało mi go jeszcze tyle, że dam radę stawić się na stanowisku wydajnej pracy (mieszczącym się na stole w dużym pokoju)? Jak wiele pieniędzy stracę, jeśli się nie stawię? Czy A. znienawidzi mnie, jeśli zostawię go samego z tym bajzlem do końca tygodnia, trzecia członkini naszego teamu, nawiasem mówiąc również A., jest bowiem na zasłużonym urlopie? Pocieszam się, bardzo w stylu Pollyanny, że z uwagi na brak umowy o pracę przynajmniej nie muszę iść do jakiegoś obcego lekarza po L4. Jest to jakiś plus, podobnie jak fakt, że po pracy mogę bez wyrzutów sumienia owinąć się kołdrą i naprzemiennie czytać i drzemać. A ponadto, jako osoba dorosła i w pełni za siebie odpowiedzialna, mogę do upojenia chodzić bez pantofli.

*I cóż z tego, że okazją była biegunka.

Jedna uwaga do wpisu “Uroki choroby wczoraj i dziś

Dodaj komentarz