Problemy zwykłych ludzi

Pewnego dnia, gdy zamierzałam właśnie nastawić wodę na tortellini z Biedronki, moja płyta indukcyjna* odmówiła dalszych usług. Lat miała już co najmniej dziesięć, za sobą ze dwie awarie, więc postanowiłam kupić nową. Nie miałam zresztą wyjścia, bowiem na wcześniejsze uwagi Mateusza, że chyba coś gorzej grzeje, odpowiadałam „Jak się do reszty zepsuje, to się będziemy przejmować”, a wiadomo, co takie przejmowanie się w tym wypadku oznacza.

Zakupu dokonałam po dwóch tygodniach od awarii, to znaczy gdy przyszła mi pensja, w sklepie internetowym popularnej sieci, od razu zamawiając też montaż, którego z tajemniczych przyczyn nie można było umówić od razu, a jedynie po odbiorze towaru od kuriera. Osobliwa organizacja usług, nie wnikałam jednak.

Gdy wraz z przesyłką nadszedł odpowiedni moment, zadzwoniłam pod numer do umawiania montażu. Osoba tam zatrudniona oświadczyła, że na terenie Krakowa się nie da i proszę dzwonić do sklepu. Zadzwoniłam. Po pięciu minutach wsłuchiwania się w kojącą muzyczkę zaczęły się we mnie budzić instynkty mordercze, ale byłam cierpliwa. W końcu odebrał jakiś konsultant. Wyłuszczyłam sytuację. Konsultant oznajmił, że jest w szoku. Widocznie sensat. Szczęśliwie wkrótce otrząsnął się na tyle, by wyjaśnić mi, iż montaż na terenie Krakowa jest możliwy, gdyż jest w ofercie, a wszystko, co jest w ofercie, możliwe być musi, w związku z czym mam go próbować umówić ponownie. Co też uczyniłam.

Znów kojąca muzyczka, znów instynkty mordercze. „Ale my nie mamy monterów!” jęknęła osoba w słuchawce, przypadkiem akurat ta sama, co za pierwszym razem. Wytrącona ze strefy komfortu, jak również równowagi, byłam już doszczętnie, dlatego zamiast „To ja przepraszam”, jakie można by było w podobnej sytuacji ode mnie usłyszeć, powiedziałam, że to nie mój problem i że niech sprowadzą skądinąd. Osoba zaczęła wymieniać miasta, w których nie miała chyba szczególnego rozeznania, zaproponowała bowiem między innymi Łódź i Bydgoszcz. Zlitowałam się i zasugerowałam Tarnów, choć doprawdy bliska byłam oznajmienia jej, że jak dla mnie, to ten monter może być i z Acapulco. Osoba zgodziła się ze mną, że z Tarnowa faktycznie bliżej niż z Bydgoszczy, ale że toby chyba trzeba było dopłacić. Tu mnie duch bojowy opuścił i na dopłatę wstępnie przystałam, mając nadzieję, że na tym się sprawa zakończy. Nie zakończyła się, bo osoba musiała dopytać, czy monter byłby uprzejmy się pofatygować, w związku z czym należało zadzwonić do niej ponownie za pół godziny.

Czas ten poświęciłam na własne sprawy zawodowe i siarczyste przekleństwa, a także studiowanie mapy Polski na okoliczność położenia Bydgoszczy. Po czym zadzwoniłam. Jak się okazało, tarnowski monter wyklarował osobie, że żadne cyrki ani opłaty dodatkowe nie są potrzebne, bowiem montaż na terenie Krakowa jest możliwy, gdyż jest w ofercie, a wszystko, co jest w ofercie, możliwe być musi, i skierował ją do montera geograficznie najbardziej odpowiedniego. Ponieważ pełna już byłam nieufności do całej tej monterskiej instytucji, uznałam, że jest to niechybnie monter z Bochni. Jakoś mi to do nich wszystkich pasowało. Umówiłam go finalnie na piątek, w ten dzień bowiem Mateusz miał być do południa w domu.

Nie, żebym sama nie była zdolna do komunikacji z fachowcem, jestem wszak zaznajomiona z kluczowym w tych sytuacjach słownictwem, jak to holajza i droselklapa. Obawiałam się raczej, że to fachowcy nie będą zdolni porozumieć się ze mną, raz mi się to już bowiem przytrafiło, i też w sytuacji z płytą indukcyjną związanej. Serwisant, zawezwany do zajęcia się jej awarią, na mój widok po prostu się zawiesił. Prawdopodobnie ze względu na płeć, bo tak od progu z tą droselklapą nie startowałam. Ani „co się stało”, ani „gdzie są korki”, ani w ogóle nic. „Dzień dobry” powiedział i tyle. Stanął i czekał. Dopiero gdy z sypialni wyłonił się Mateusz, podjął swoje serwisanckie działania.

W rzeczony piątek, gdy miotałam się po domu i burczałam pod nosem, że Mateusz, wstawaj, bo fachowiec przyjdzie, a ty w gaciach, monter zadzwonił i z przykrością zawiadomił, że stawić się u mnie nie może. Zaproponował poniedziałek, na co przystałam pomimo przewidzianej nieobecności Mateusza. Na wszelki wypadek wymogłam na bracie, że w razie czego przyjdzie prowadzić konwersację.

carnapdesk
Rudolf Carnap

Wreszcie nadszedł ten dzień. Monterów zjawiło się dwóch, to znaczy monter właściwy i pomocnik. Obaj młodzi, jeden rudy i brodaty, trochę podobny do Zandberga. Zdziwiłam się, bo spodziewałam się raczej siwizny i wąsów, a poza tym, co tu kryć, rudego elektryka, i to jeszcze potencjalnie z Bochni, nie widziałam nigdy w życiu. Panom moja płeć w komunikacji nie przeszkadzała. Rzecz załatwili szybko i sprawnie, przeprowadzili garnkiem test wszystkich palników, podbili gwarancję staroświecką pieczątką, zabrali starą płytę i poszli. Ja zaś ugotowałam sobie na obiad tortellini z Biedronki, bo nie ma to jak dobra klamra kompozycyjna.

Tytuł niniejszego tekstu jest zasługą mojego drogiego brata Janusza, który na wieść o tym, że zamierzam poświęcić niniejszy wpis moim przygodom z umawianiem fachowca, zapytał „Będziesz pisać o problemach zwykłych ludzi?”

* popularnie zwana płytą Carnapa

2 uwagi do wpisu “Problemy zwykłych ludzi

  1. Dziecko! Jestem pod wrażeniem zwłaszcza Carnapa (Rudolfa). I bogactwa Twojego słownictwa fachowego. Jak się spotkamy to mi przetłumaczysz na polski.

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz