Przeczytane w sierpniu 2016

W sierpniu nastąpił dramatyczny spadek czytelnictwa. Może nie zaraz ogólnoświatowy, ale lemurzy na pewno. Jakoś tak wyszło, że miałam ciągle coś innego do roboty: a to wizyta u dentysty, a to stylizacja brwi, a to coś. Wczoraj na przykład poszłam do Lidla.

Wykupiłam pół Tygodnia Greckiego (bakławy nie polecam, mocno taka sobie, oliwki natomiast warto), zaopatrzyłam się w zapas płynu do udrażniania rur, bo Kret przy tym lidlowskim może się schować, poubolewałam nad brakiem rolady ustrzyckiej krojonej, która z jakiegoś powodu smakuje inaczej niż rolada ustrzycka w roladzie, po czym poszłam obejrzeć te ciuchy reklamowane ostatnio przez liczne blogerki (a w każdym razie przynajmniej przez trzy). Burdel panował w nich, to znaczy w tych ciuchach, nie w blogerkach, niesamowity, wszystko powywlekane z opakowań i dokumentnie wymieszane. Postanowiłam przegrzebać. Miałam nadzieję odkryć gdzieś w głębi tę fioletową sukienkę, ponieważ nigdy dość sukienek, a już zwłaszcza fioletowych. Jak się okazało, nie byłam w tej opinii odosobniona, bowiem sukienka to tam była w ogóle jedna jedyna, w dodatku czarna. Ale w moim rozmiarze, więc wzięłam, czując się przy tym jak prawdziwa zdobywczyni.

Z tego wspaniałego samopoczucia w drodze powrotnej postanowiłam się nieco powygłupiać na rowerze, bo ścieżka pusta, nawierzchnia równiutka. Nie wzięłam jednak pod uwagę przewieszonej przez kierownicę siatki (część rzeczy nie zmieściła mi się w koszyku). Wywalić się nie wywaliłam, ale straciłam panowanie nad pojazdem na chwilę wystarczającą, by zasypać okolicę co lżejszymi elementami zakupów. Zatrzymałam się, rozejrzałam, czy mnie kto znajomy nie widział, pozbierałam te wszystkie sery, papierosy, papryki, po czym wsiadłam z powrotem na rower i resztę drogi pokonałam powoli i z godnością.

Z tym Lidlem to ja mam w ogóle pecha, mówiłam wam zresztą kiedyś, ale dawno i na fejsie, więc powtórzę. Wybrałam się tam kiedyś bez portfela, o czym zorientowałam się przy kasie. Mateusz mi dowiózł, zapłaciłam kartą, wyszliśmy. Wyleciał za mną kasjer, że przecież PIN. Wróciłam, wstukałam, wyszłam, zapaliłam papierosa. Ledwom się zaciągnęła, podeszła jakaś kobieta i mówi, że spakowałam jej bułki. Przegrzebałam siatkę, faktycznie. Oddałam. Ona mi jeszcze chciała za te bułki zwracać, ale rzecz jasna nie wzięłam.

Nie o Lidlu miałam jednak pisać, a o tym czytelnictwie. Wiele to tego, jak wspomniałam, nie ma.

(Tu nastąpiła przerwa na szukanie notesu, bo choć mam te same dane w tabelce w Excelu, to bez notesu się nie liczy.)

  1. Miesiąc rozpoczęłam „Wolnością” Jonathana Franzena. Niby wszystko z tą książką w porządku, ale akcja jakoś zupełnie nie mogła zacząć mnie obchodzić. Gdyby bohaterowie tylko się snuli, tobym to jeszcze zrozumiała, ale oni robili różne rzeczy, emocje w nich buzowały, mieli dylematy moralne i tak dalej, a ja nic. Kompletna, za przeproszeniem, wyjebka.
  2. Przeczytawszy „Wolność”, co trochę mi zajęło, bo jak ma się w nosie, to nie idzie tak szybko, straciłam nadzieję, że mój drogi brat Janusz kiedykolwiek kupi najnowszego Kinga, czyli „Koniec warty”, żebym mogła od niego pożyczyć, i kupiłam go sama. Też bez rewelacji.
  3. Potem mi się nudziło, więc wynalazłam w małym pokoju na półce książkę dla dzieci Patricka Modiano. Miałam dać jakiemuś dziecku z rodziny, ale raz, że przykurzona, dwa, że napis „Nobel 2014” przez całą okładkę, więc w 2016 to tak już trochę głupio. Rzecz nosi tytuł „Katarzynka” i jest całkiem sympatyczna.
  4. Następnie przeczytałam jedyne dzieło, które mnie w tym miesiącu w pełni usatysfakcjonowało, czyli „Córkę rzeźbiarza”, zbiór opowiadań Tove Jansson.
  5. Potem było „Chcieć mniej. Minimalizm w praktyce” Katarzyny Kędzierskiej, o którym pisałam tutaj.
  6. A na końcu „Wymyślanie wrogów i inne teksty okolicznościowe” Umberto Eco. Niektóre teksty ciekawe, inne mnie trochę znudziły, co świadczy chyba bardziej o mnie niż o tych tekstach.

Poza tym znowu próbowałam przeczytać „Chłopów”. W tym tempie skończę ich chyba za dwa lata. Zaczęłam też kryminał Kate Atkinson, który zapowiada się dobrze, chociaż jeszcze nikt nie umarł. W planach na wrzesień mam jeszcze trzy książki Jeremiego Bożkowskiego, które dostałam od koleżanki, podobno bardzo zabawne. A potem to się zobaczy.

Dodaj komentarz